Pani
Zosia choć jest starszą kobietą lubi wszystkim dawać... nie
zwracając uwagi na ludzi.
Pani Zofio...
- Co... kto
przychodzi? Panie kochany, różne przychodzą. Małe i duże,
różne. Jeden to nawet czarny był. Teraz go nie ma. Gdzieś
wyjechał. Panie, mnie wszystkie jednakowe.
- Co... że daje? A
no, daje. Ja, panie, kobieta stara, więc co będę żałować. Do
grobu przecież tego wezmę, puki co.
- Co... ludzie? Ludzie
mnie, panie nie obchodzą. A niech mówią stara wariatka. Będę
dawać i tak, bo ich wszystkich lubię. Oni panie... na to,
zasługują.
- Co...jakie są? Przecież już mówiłam -
różne. A...czy? Tak miłe, nawet bardzo. Zawsze podziękują. Ja
tam, panie, nic więcej nie chcę. Wystarczy dobre słowo.
- Co...
kiedy przychodzą? Przychodzą co dziennie. Niektórzy nawet parę
razy dziennie.
- Co... jak ja to wytrzymuję? Jakoś
wytrzymuję. Lubię to i ich lubię i jakoś jeszcze daję radę. Dla
mnie panie to przyjemność, tak z młodymi. Ja panie stara baba, a
ciągnie mnie do młodych.
- Co... czy lubią to? Chyba tak. Ja
kobieta skromna. Niech pan ich zapyta jak przyjdą, czy lubią moje
towarzystwo.
- Co... ile im daje? Panie różnie bywa. Jeden
chce mniej, drugi więcej. Za dużo to nie daje, żeby nie
rozpieszczać. Bo to, wie pan, na łatwiznę to każdy leci.
-
Co... kim są! Przeważnie panie to sieroty, dzieci alkoholików z
biednych rodzin.
Pomagam, panie, bo mam z czego.
- Co... skąd mam? Panie, mój
stary zostawił mi dużo pieniędzy, był rzemieślnikiem. Ja
zostałam sama na tym świecie. Komu więc mam zostawić - dla
państwa? Ja z ludu panie, więc pomagam ludowi.