Wieprzek
już dawno przekroczył setkę. To znaczy ma już ponad 120 kilo
żywej
wagi.
Czas więc go już zabić – powiedział ojciec, a dziadek dodał –
już czas. Cały tydzień szykowaliśmy do tej uroczystości.
Zrobiliśmy podest, na którym miał być opalany i porcjowany
świniak. Dziadek przeczyścił starą lutlampę, a mama z babcią
przygotowały miski i garnki oraz inne potrzebne rzeczy..
Wreszcie
nadeszła oczekiwana wolna sobota. Wszystko było zapięte na ostatni
guzik. Dzień wcześniej nie karmiliśmy wieprzka, dlatego był taki
niespokojny, gdy zjawiliśmy się w chlewie. Przed wejściem do
chlewa dziadek mówił do mnie i do mego ojca, abyśmy nie pokazywali
siekiery i noża świniakowi.
-
On już wyczuwa swoją śmierć. Jak zobaczy narzędzia (siekierę i
nóż) to może być nieszczęście.
-
Co tam ojciec gada – powiedział mój ojciec.
Stanęliśmy
przed nim. Ja z siekierą, ojciec z nożem, a dziadek z miską na
krew. Biedak jak nas zobaczył, stanął jak wryty i po chwili upadł.
-
A nie mówiłem? - odezwał się dziadek – umarł na atak serca.
-
Co tam ojciec za bajki opowiada - mówi mój ojciec – świnia i
atak serca; ha, ha, ha....
Podeszliśmy
bliżej. Rzeczywiście nie żył, a dziadek znowu – a nie mówiłem,
a nie mówiłem...
-
To już koniec. Całą uroczystość diabli wzięli – powiedział
ojciec.
-
Cały tydzień przygotowań poszedł na marne – dodał dziadek.