Każdy
chce żyć na "wysokiej stopie". Lecz jak to zrobić? To
dopiero jest pytanie.
Powiem
tak. Mam rodzinę; żonę, córkę i syna. Czyli, wszyscy w domu.
Rodzina nie za duża i nie za mała. Tak przynajmniej mi się
wydaje, choć ludzie mówią, że w dzisiejszych czasach opłaca się
mieć tylko jedno dziecko i to parę lat po ślubie. Przez ten czas
można się czegoś dorobić i żyć na "wysokiej stopie".
Właśnie,
tak się nasłuchałem w pracy o tej stopie życiowej, że nie daje
mi to spokoju. Od tego czasu obejrzałem kilka razy swoje stopy. Są
średnie, ale to przecież, to nie oto chodzi. Myślałem, co by tu
zrobić, żeby żyć na "wysokiej stopie". Kraść nie
będę, bo to - ani żadnych tradycji rodzinnych nie mam w tym
fachu, a poza tym, sumienie mi na to nie pozwala. Po godzinach nie
będę harował, bo nie mam zdrowia. Przecież i tak często
choruję. Nawet jak bym pracował, to niewiele to zmieni w moich
finansach. Co prawda lubię sobie trochę po majsterkować, ale na
tym, nigdy się przecież nie dorobię. Co więc mam zrobić?
Pewnego
razu, gdy majsterkowałem w piwnicy, znalazłem dwie grube i dość
długie listewki. Pomyślałem sobie - to jest to! Przykręciłem do
nich krótkie kawałki (wsporniki), na wysokości około metra.
Stanąłem na nich i zacząłem chodzić. Zrobiłem parę kroków i
spadłem na posadzkę. Narobiłem tyle hałasu, aż żona przybiegła
do piwnicy. - Co ty wyprawiasz? Zabijesz się jeszcze - krzyczy.
-
Zobacz! Zobacz! Mówię do żony. Znalazłem sposób na poniesienie
naszej stopy życiowej. Teraz wszyscy będą nam zazdrościć.
Jeszcze tego samego dnia wykonałem cztery takie egzemplarze dla
całej rodziny. W sobotę na swoim podwórku zaczęliśmy trenować
chodzenie. Szło nam coraz lepiej. W niedzielę po obiedzie,
wybraliśmy się wszyscy na spacer do parku. Zdziwienie i
zaskoczenie było ogromne. Niektórzy, oczywiście, pukali się w
czoło pokazują na nas palcami. To z zazdrości (powiedziałem do
żony), że żyjemy teraz na takiej wysokiej stopie.
Minęło
kilka dni i nikt w miasteczku nie poruszał się inaczej. Każdy
chciał żyć na "wysokiej stopie".