Kto
się za ten tekst obraża, ten się sam za świnię uważa.
Zaczęła
mi dokuczać samotność jak nigdy dotąd. Przez czterdzieści lat
nie czułem się tak jak teraz. Pomyślałem – czas znaleźć sobie
jakiegoś przyjaciela. Wśród ludzi, o nie! Lepiej już wśród
zwierząt. Zastanawiałem się co sobie kupić. Psów się boję.
Przecież tyle się teraz słyszy, że pies pogryzł, a nawet zdarza
się, że zagryzł właściciela. Co to, to nie! Kotów nie lubię,
bo nie lubię. Wpadłem na pomysł, że kupię sobie małego
prosiaczka. To takie oryginalne – myślę sobie.
Poszedłem
więc na bazar i kupiłem. Specjalnie wybrałem samca (knura), żeby
koledzy nie podejrzewali mnie o jakieś zboczenia seksualne. No i
jest. Zrobiłem mu w łazience specjalne miejsce. Wieczorem
zabierałem go na telewizję. Tak się prosiak przyzwyczaił, że
musiałem siedzieć do końca programu. I tak, później, było go
ciężko oderwać od telewizora.
Przez
cały czas, pilnie go obserwowałem i doszedłem do wniosku, że jest
bardzo podobny do ludzi. To pokwicze pod ryjem, to kaprysi przy
jedzeniu, a do tego niemiłosiernie mlaska. Zupełnie jak człowiek.
Gdyby tak jeszcze umiał mówić – to by było coś...
Pewnego
dnia, a była to wolna sobota, kupiłem pół litra wódki. Siedzę
za stołem i myślę – sam nie będę pił. Nalałem więc
prosiakowi trochę do zupy w miseczce.
Twoje
zdrowie – mówię do niego, a on jakby mnie zrozumiał i zaczął
chlipać zupę. Po paru głębszych, patrzę na niego i mówię –
jesteś pijany jak świnia. Spojrzał na mnie ostro. Oj, przepraszam
– poprawiłem się – jak człowiek.
Przyglądam
się prosiakowi, przyglądam i coraz bardziej rozpoznaję w nim kilku
moich znajomych